DEJ.A VIE:S

niedziela, listopada 11, 2007

# znów nie lubię poniedziałków

Czy ja już mówiłem że nie lubie poniedziałków?

Ten dzień nie może się skończyć dobrze, zresztą wolę jeszcze nie krakać bo podemną wciąż jest kilka tysięcy metrów atmosfery a samolot nie jest pierwszych lotów, raczej.

Wszystko zaczęło się już na wyjściu kiedy sięgając ręką do kieszeni w płaszczu wbiłem sobie zszywke pod paznokieć. Auuuuuu

`Nie tato, nie nosze zszywaczy w płaszczu, poprostu jeden dupek wystawał z gazety którą miałem zrolowaną, a w między którą wpadł mi telefon po którego sięgałem.`

Po pięciu minutach przeklinania na klatce schodowej i bezowocnego szukania wody utlenionej w domu, w końcu udało się wyruszyć.

Po godzinnym dziwieniu się jak bardzo da sie ograniczyć prędkość na autostradzie dotarłem pod terminal, międzynarodowy wow. Że to będzie dupiaty poranek zorientowałem się już patrząc na tablice odlotów, London Stansted terminal T2 (krajowy) zdziwnienie stłumiłem cierpliwością i 5 minutowym spacerem w deszczu do T2, gdzie na wejściu moja patrząć w ta samą tablicę ujżałem że komuś się odwiedziało i że muszę wracać do T1...znówu w deszczu.

`A nie mówiłem` ? RyanAir to największa żenada nad Europą. Wiedziałem że kiedyś i mnie to dosięgnię. Po tym jak już wszyscy przeszli przez odprawę, zaopatrzyli się w Chopina, Calvina Kleina i kartony fajek dostaliśmy przemiłą wiadomość iż lot jest opóźniny o godzinę i czterdzieści minut. O

Powiem szczerze że gdy patrzę teraz na chmury to trudno mi uwierzyć że a) wogóle wyleciałem, b) wciąż lecę c) że nikt jeszcze nie wyrzucił za drzwi Pana sprzedającgo zdrapki, którą oczywiście nabyłem i nic nie wygrałem. A miało być tak pięknie. Miałem wygrać bańke euro, świetować w samolocie stawiając wszystkim szampana zmieniając tym samym teorie `nie lubię poniedziałków` na `jestem milionerem i w dupie mam dupiate poniedziałki`. No cóż, na pocieszenie ostał mi się tylko magazyn RyanAir (darmowy) i nadzieja że moje bagaże lecą tym samym lotem.

Lądowanie przebiegło gładko, choć do końca miałem obawy szczególnie kiedy zaczeło lać, zwiewać samolot i na dodatek pewna cześć skrzydła tak się obsuneła iż w samym skrzydle zrobiła się wielka dziura. No ale ostatecznie udało się zatrzymać więc odetchnąłem z ulgą. Później jeszcze udało się nawet i znaleźć bagaż. Jako że znalazłem się cały w jednym kawałku stojąc już za bramką, postanowiłem to uczcić włoską pastą z OLIWKAMI...tak jakoś mi się narobiło smaku, a że obsługa była jakże polska...nie narzekałem ;)

Wracając przez Londyn, przebiłem się linią centralną a potem północną do Waterloo skąd właśnie jade pociągiem do swojego miejsca z elektrycznym kominkiem, przynajmniej tyle.

Nigdy nie lubiałem zbytnio porównywać wyspy z Polską, ale nie sposób zauważyć że pociag lokalny wygląda lepiej niż samolot, obsługa odpowiada ci zanim coś powiesz, a ...

No nic. Oto pierwszy post od nie wiem ilu już tygodni. Podobno to pisanie to taka samoterapia która pomaga szczególnie na wszelkie przesilenia oraz na wirus dysfunkcji organów uśmiechowych. Nie żebym specjalnie narzekał, od tak, chciałem zabić jakoś czas w podróży, nie koniecznie gapiąc się na pstrokate płetwale oraz emerytów przyżywających trzecią młodość robiąc głupie miny do ipoda...właśnie na jednego takiego zerknałem, chyba się zorientował że o nim pisze, ooops.

Tylko szum klimy mnie wkurwia...żeby nie było że nie jestem narzekającym polakiem.