# znów nie lubię poniedziałków
Czy ja już mówiłem że nie lubie poniedziałków?
Ten dzień nie może się skończyć dobrze, zresztą wolę jeszcze nie krakać bo podemną wciąż jest kilka tysięcy metrów atmosfery a samolot nie jest pierwszych lotów, raczej.
Wszystko zaczęło się już na wyjściu kiedy sięgając ręką do kieszeni w płaszczu wbiłem sobie zszywke pod paznokieć. Auuuuuu
Po godzinnym dziwieniu się jak bardzo da sie ograniczyć prędkość na autostradzie dotarłem pod terminal, międzynarodowy wow. Że to będzie dupiaty poranek zorientowałem się już patrząc na tablice odlotów, London Stansted terminal T2 (krajowy) zdziwnienie stłumiłem cierpliwością i 5 minutowym spacerem w deszczu do T2, gdzie na wejściu moja patrząć w ta samą tablicę ujżałem że komuś się odwiedziało i że muszę wracać do T1...znówu w deszczu.
`A nie mówiłem` ? RyanAir to największa żenada nad Europą. Wiedziałem że kiedyś i mnie to dosięgnię. Po tym jak już wszyscy przeszli przez odprawę, zaopatrzyli się w Chopina, Calvina Kleina i kartony fajek dostaliśmy przemiłą wiadomość iż lot jest opóźniny o godzinę i czterdzieści minut. O
Powiem szczerze że gdy patrzę teraz na chmury to trudno mi uwierzyć że a) wogóle wyleciałem, b) wciąż lecę c) że nikt jeszcze nie wyrzucił za drzwi Pana sprzedającgo zdrapki, którą oczywiście nabyłem i nic nie wygrałem. A miało być tak pięknie. Miałem wygrać bańke euro, świetować w samolocie stawiając wszystkim szampana zmieniając tym samym teorie `nie lubię poniedziałków` na `jestem milionerem i w dupie mam dupiate poniedziałki`. No cóż, na pocieszenie ostał mi się tylko magazyn RyanAir (darmowy) i nadzieja że moje bagaże lecą tym samym lotem.
Wracając przez Londyn, przebiłem się linią centralną a potem północną do Waterloo skąd właśnie jade pociągiem do swojego miejsca z elektrycznym kominkiem, przynajmniej tyle.
Nigdy nie lubiałem zbytnio porównywać wyspy z Polską, ale nie sposób zauważyć że pociag lokalny wygląda lepiej niż samolot, obsługa odpowiada ci zanim coś powiesz, a ...